piątek, 18 lutego 2011

Opowiadanie cz. 3

A więc, proszę bardzo: oto kolejna część naszego opowiadania (tu miałam wam przypomnieć o konkursie, ale i tak robię to już na każdym kroku, więc postanowiłam dać sobie spokój - przynajmniej w tym poście). Mam nadzieję, że się spodoba. Czytajcie i komentujcie!
I myślcie nad tytułem! *jednak nie mogła się powstrzymać*

3.

… miałem przerąbane.
Nigdy nie sądziłem, że aż tak się pogrążę. Otaczało mnie mnóstwo mutantów, którzy mieli równie przerąbane jak ja. Rzucali mi podejrzliwe spojrzenia, a ja nie pozostawałem im dłużny.
Zajęcia miały zacząć się za chwilę. Nie miałem zegarka, więc przyszedłem za wcześnie i siedziałem tu już sporo czasu, przeklinając swoją głupotę. Ale przynajmniej wtedy byłem sam. Teraz w pomieszczeniu zgromadziło się mnóstwo innych idiotów, którzy tłoczyli się i rozglądali. Ale nic nie mówili – chyba że do siebie. Takich wariatów też tu mamy.
Nie czuję się zbyt dobrze w tłumie. Ba, nie w tłumie! W otoczeniu choćby kilku osób. Ciarki przechodzą mi po plecach i jestem rozdrażniony. Mam ochotę wyjść. Uciec. Zaszyć się tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie.
Szukałem wzrokiem Ernesta. Był kimś, kogo znałem i jego towarzystwo, choćby nie wiem jak irytujące, było lepsze od towarzystwa tuzina nieznajomych. Jasna czupryna, jasna czupryna… gdzie on jest, do cholery?
Wtedy kobieta z kucykiem niespodziewanie się pojawiła, zarządziła ciszę, przedstawiła siebie i jeszcze swoich asystentów. Jakby kogokolwiek to obchodziło.
Najpierw powiedzieli nam, że musimy nauczyć się odpowiednio zawierać nowe znajomości. Mieli na ten temat prezentację. Na dużym ekranie pokazali nam, jak różni wyszczerzeni ludzie ściskają sobie ręce, kiwają głowami i machają rękoma. Potem zadali nam ćwiczenie – mieliśmy chodzić po sali i przedstawiać się różnym mutantom. Powtórzcie: „Nazywam się Gilbert. Miło mi cię poznać.” Nie miałem ochoty poznawać nikogo, ale kobieta w kucyku gapiła się na mnie natarczywie, więc zacząłem przepychać się między innymi, aż znalazłem Ernesta.
- Nazywam się Gilbert. Miło mi cię poznać.
Wyciągnąłem ku niemu dłoń, odwracając wzrok.
- Nazywam się Ernest! Miło mi cię poznać!
- Nie musisz krzyczeć – zauważyłem, gdy ścisnął moją rękę. – Dlaczego jesteś wiecznie podekscytowany?
- Wcale nie jestem wiecznie podekscytowany! I wcale nie krzyczę!
- Zamknij się wreszcie.
Cofnąłem dłoń. Świetnie. Jedno powitanie powinno wystarczyć. Większość mutantów jeszcze nawet na tyle się nie odważyło.
- Bardzo dobrze, ale musicie patrzeć sobie w twarz! – instruktorka zbliżyła się do nas, obrzucając współczującym wzrokiem. Nie znosiłem tego. Wszyscy zajmujący się nami ludzie albo patrzyli na nas ze strachem, albo obrzydzeniem, albo współczuciem. Chyba najlepiej byłoby, gdyby wcale się nie patrzyli.
- Spróbujcie jeszcze raz.
Idiotka. Po co?
Westchnąłem w duchu i chciałem odwrócić się i odejść, ale Ernest już wyciągał dłoń.
- Nazywam się Ernest! Miło mi cię poznać!
- Nazywam się Gilbert. Miło mi cię poznać– wymamrotałem zażenowany, bo ten idiota wgapiał mi się w oczy. Nigdy nie patrzyłem nikomu w oczy i postanowiłem tego nie zmieniać. Zamiast tego zawiesiłem  wzrok gdzieś na jego podbródku. Na szczęście kobieta się nie czepiała.
Potem puszczali nam film o mieście. Pokazywali wysokie, wysokie budynki, ludzi kłębiących się w sklepach i zamawianie dań w restauracjach. Straszne nudy. Oglądałem bez zainteresowania, starając się myśleć o czymś innym, instruktorka mierzyła nas wszystkich wzrokiem, sprawdzając, czy w ogóle słuchamy, a siedzący obok mnie Ernest podskakiwał na krześle, wybałuszając oczy. I tak do południa. Istna katorga.
Gdy wreszcie nas wypuścili, poczułem ogromną ulgę. Skoczyłem na stołówkę, wziąłem coś do jedzenia i poszedłem na drzewo. Leżałem tam w spokoju do wieczora, zupełnie sam. Świetne uczucie. Już zapomniałem, jakie to przyjemne.
Następnego ranka nie miałem najmniejszej ochoty wstawać. Czekały mnie kolejne zajęcia integrujące, a po wczorajszych zupełnie straciłem na nie ochotę. Nie, to nie tak. Przecież i tak wcześniej żadnej ochoty nie miałem.
Znowu ta sama sala, stanowczo za dużo osób i denerwująca instruktorka. Na początku z uśmiechem poprosiła, aby ktoś przypomniał, czego nauczyliśmy się na ostatnich zajęciach. Osobiście nie uważałem, abyśmy czegokolwiek się nauczyli. Inni pewnie sądzili podobnie, albo po prostu nie mieli ochoty mówić. Wszyscy, prócz Ernesta, oczywiście.
- Ja! Ja powiem!
Instruktorka nawet nie zdążyła skinąć głową, bo już zaczął nawijać. Mówił, jak to wiele cudownych rzeczy się nauczyliśmy, wytłumaczył, jak należy się przedstawiać i znów wyrecytował tę formułkę: „Jestem Ernest. Miło mi cię poznać”. Doszedłem do wniosku, że jeśli usłyszę ją jeszcze raz, szlag mnie trafi. Zatkałem więc uszy i nie słuchałem dalszego ciągu pasjonującej opowieści.
Idiota.
Potem znowu włączyli nam film. Chyba nie za bardzo chciało im się pracować, bo na tych zajęciach obejrzeliśmy w sumie trzy filmy. Na początku coś tam oglądałem, potem się wyłączyłem. Przyglądałem się poszarpanemu uchu Ernesta i wyobrażałem sobie, kto i jak go zranił. Potem gapiłem się na instruktorkę, myśląc, po cholerę wzięła tę robotę. A potem już wcale nie myślałem. Starałem się jedynie popychać czas do przodu, bylebym szybciej mógł stąd wyjść i mieć święty spokój.
Mówiłem już chyba, że to moja strategia na przetrwanie?
Ale wcale nie miałem spokoju. Ernest wgramolił się do mnie na drzewo i zaczął nawijać. Chyba podobało mu się to, że ma do kogo gębę otworzyć. Może należał do tych, którzy musieli mówić i jak nie mieli do kogo, gadali do siebie? Pewnie tak. W końcu był idiotą.
- I wiesz, Gilbert, pamiętasz, co pokazywali w tym filmie? Było świetne, prawda? Prawda?
- Nie wiem, o czym mówisz– mruknąłem, odwracając się tyłem.
- No wiesz, o tym, kiedy tamten… ojej, no! W tamtym filmie, który oglądaliśmy jako drugi, ale nie jako drugi w ogóle, tylko drugi dzisiaj, był ten budynek, no łapiesz, ten wysoki, ale nie ten najwyższy, tylko drugi najwyższy… I tam był ten facet, pamiętasz? I to, co on powiedział, było świetne, nie? Ale nie to pierwsze, tylko…
- Tak, tak, pamiętam. To było świetne– przerwałem mu szybko. Głowa już mnie rozbolała. – Przymknij się, co? Zawsze tyle mówisz?
- Nikt nigdy nie chce mnie słuchać– odpowiedział naburmuszonym tonem.
- No właśnie, ja też nie chcę.
- Ale…
- Jak już musisz tu siedzieć, to siedź, ale po cichu!
- Wiesz co, Gilbert? Obrażam się na ciebie. Żegnaj. Nie będę tu dłużej siedzieć. Sam się o to prosiłeś.
Zeskoczył z drzewa i odmaszerował.
Tak! Wygrałem!
Oczywiście następnego dnia znowu przyszedł. I gadał, a ja starałem się nie słuchać. Ale na to już nic nie da się poradzić.
- Kto przypomni, czego nauczyliśmy się na ostatnim spotkaniu?
- Ja, ja! Ja powiem!
- Cicho bądź. Mógłbyś czasem sobie odpuścić! – szepczę, ale nie słucha. Jak zwykle. Tylko podskakuje na tym krześle koło mnie. Są dwa rzędy, a mi udało się na nim wymusić, żebyśmy usiedli w tym drugim. Miałem być mniej widoczny, tak żeby nie zwracano na mnie uwagi. Jednak ciężko to osiągnąć, jeśli twój sąsiad wciąż podskakuje, tupie, wymachuje rękoma i krzyczy.
Przewracam oczyma. Skoro ja i Ernest mamy udawać, że, jak to nas uczą, „budujemy zdrowy związek międzyludzki”, musimy siedzieć obok siebie. A naprawdę mam ochotę przesiąść się gdzieś z dala od niego.
- Uczyliśmy się, jak udzielać informacji o sobie naszemu rozmówcy. Jednocześnie należy wykazywać zainteresowanie tym, co on ma do powiedzenia.
Tak, pamiętam to. Jakich, u diabła, mam udzielić o sobie informacji?! „Jestem Ernest i jestem mutantem. Ludzie stworzyli mój gatunek, żeby im służył w kopalniach, ale coś im nie wyszło. Mam więc geny ludzkie, kocie i nie wiadomo jakie jeszcze, i jestem strasznym problemem, bo jakieś prawo zabrania zakazywania nam się rozmnażać. A ty wolisz kawę czy herbatę?”
Beznadzieja.
Po zajęciach idę coś zjeść. Biorę jedzenie, wspinam się na drzewo i mam chwilę spokoju, bo Ernest zwykle je w stołówce. Potem on przychodzi, siada sobie obok mnie i zaczyna gadać. O wszystkim i o niczym. Na początku to irytowało, ale teraz mam już na niego sposób. Nauczyłem się wpuszczać jego słowa jednym, a wypuszczać drugim uchem. Sam zamykam oczy i nie myślę. Tylko potakuję co jakiś czas.
- Gilbert, to nie jest odpowiedź na moje pytanie!
- A o co pytasz? – ziewnąłem i otworzyłem jedno oko. Rzadko dopominał się bardziej rozwiniętej wypowiedzi.
- Czy uważasz, że za dużo mówię?
- Przytaknąłem, więc to jest odpowiedź.
- Naprawdę za dużo mówię?
- Tak.
Zamilkł na chwilę, ale zaraz jego ponura mina ustąpiła miejsca uśmiechowi.
- Ale to tylko dlatego, że jestem geniuszem, co nie?
- Aha.
- Za to ty mówisz za mało! Powiedz mi coś o sobie.
- Daj mi spokój.
- No, dalej! Wolisz kawę czy herbatę?
Miałem ochotę zacząć walić głową w pień. Albo kogoś z tego drzewa zrzucić.
- Herbatę.
- Co najbardziej lubisz robić?
- Nic.
- Jaka jest twoja ulubiona pora dnia?
- Obiadowa i nocna. Wtedy dajesz mi spokój.
- Smutno ci, że nie jem z tobą obiadu? – zmartwił się Ernest.
- Tego nie powiedziałem!
- Ale smutno ci? Mogę zacząć, chociaż na stołówce zawsze dzieją się ciekawe rzeczy…
- Nie, nie! Lubię jeść sam!
- Hm… co zrobisz, kiedy nasz tajny plan zostanie zrealizowany?
- Będę… chyba będę robił, to, co zwykle– zawahałem się. Nie miałem pojęcia, co miałbym wtedy robić. Nie wyobrażałem sobie, że plan wypali i nie zakładałem, że cokolwiek się zmieni. Po co miałoby? Moje życie i tak było pozbawione sensu.
- Na co miałbyś teraz największą ochotę?
- Em… może ja się położę, a ty mi opowiesz, co się dzisiaj działo na stołówce… - zaproponowałem. Lepsze to, niż odpowiadanie na pytania.
- Już ci to opowiadałem!
- To zrób to jeszcze raz, było bardzo ciekawe.
- Serio? Naprawdę chcesz, żebym ci coś opowiedział? – oczy znów mu się zaświeciły. Zabawne, jak łatwo dał się nabrać, ten geniusz.
- Tak, serio. Mów, mów.
Drugi raz nie trzeba było mu tego powtarzać.
Znów zapadłem w przyjemne odrętwienie, podczas gdy Ernest mówił coś i mówił…
- A ty, Ernest… czemu jesteś z wysokiego zagrożenia? Nie toczy ci się piana z ust, nie wydajesz się tak porąbany, jak oni… - „aż tak” porąbany, rzecz jasna. W końcu niewiele mu brakowało.
- Geniuszy często bierze się za wariatów. Ale ty nie myślisz, że jestem wariatem, prawda? Prawda?
„Oczywiście, że jesteś wariatem”
- Oczywiście, że jesteś wariatem.
Usłyszałem śmiech.
- Ty zawsze mówisz to, co myślisz, prawda? To trochę głupie.
- Sam jesteś głupi.
Znowu się roześmiał i zaczął dalej nawijać o stołówce. Nie było to nawet takie złe, jakby się zastanowić.
Jakby się zastanowić… do Ernesta dało się przywyknąć. 

Dorodoroke

6 komentarzy:

  1. Ciekawy pomysł na opowiadanie. Przeczytałam poprzednie rozdziały i muszę przyznać, że mnie zaciekawiły. Czekam na następny rozdział i mam nadzieję, że stanie się coś ciekawego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę powiedzieć, że robi się coraz ciekawiej ;D
    Nie mam kompletnie pomysłu na tytuł...
    Myślałam nad czymś w stylu "Jak kot z psem", ale psa nie ma... Więc może "Jak kot z kotem"... Haha no ale jak to brzmi ;D Jeszcze pomyślę.
    Dziękuję za komentarz na blogu (tak, to był mój blog ;D).
    Kurczak, ja chyba też przesadzam z wielokropkami (i z uśmieszkami również)...
    Niedługo skończę 1 tom Ourana i chyba wybiorę się po następny ;D
    Dodałabym posta, ale jak narazie poczekam, aż wszyscy przeczytają (i skomentują)...
    Dobra, trochę się rozpisałam.
    Miłych ferii ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, muszę powtórzyć tu moją propozycję tytułu do opowiadania, bo pierwszą zamieściłam i nikt (!) nie zwrócił na nią uwagi.
    "Drzewo"

    OdpowiedzUsuń
  4. Albo jeszcze "Rozmowa" czy "Monologi"...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie umiem wymyślać tytułów, ale skoro przyjmujecie WSZYSTKIE propozycje to może ,,Przyjaciel'' czy ,,Wolisz kawę czy herbatę?''

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję za komentarz ;D
    Film kończy się dobrze, nawet bardzo dobrze, ale po drodze jest wiele smutnych scen.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń