piątek, 18 lutego 2011

Opowiadanie cz. 3

A więc, proszę bardzo: oto kolejna część naszego opowiadania (tu miałam wam przypomnieć o konkursie, ale i tak robię to już na każdym kroku, więc postanowiłam dać sobie spokój - przynajmniej w tym poście). Mam nadzieję, że się spodoba. Czytajcie i komentujcie!
I myślcie nad tytułem! *jednak nie mogła się powstrzymać*

3.

… miałem przerąbane.
Nigdy nie sądziłem, że aż tak się pogrążę. Otaczało mnie mnóstwo mutantów, którzy mieli równie przerąbane jak ja. Rzucali mi podejrzliwe spojrzenia, a ja nie pozostawałem im dłużny.
Zajęcia miały zacząć się za chwilę. Nie miałem zegarka, więc przyszedłem za wcześnie i siedziałem tu już sporo czasu, przeklinając swoją głupotę. Ale przynajmniej wtedy byłem sam. Teraz w pomieszczeniu zgromadziło się mnóstwo innych idiotów, którzy tłoczyli się i rozglądali. Ale nic nie mówili – chyba że do siebie. Takich wariatów też tu mamy.
Nie czuję się zbyt dobrze w tłumie. Ba, nie w tłumie! W otoczeniu choćby kilku osób. Ciarki przechodzą mi po plecach i jestem rozdrażniony. Mam ochotę wyjść. Uciec. Zaszyć się tam, gdzie nikt mnie nie znajdzie.
Szukałem wzrokiem Ernesta. Był kimś, kogo znałem i jego towarzystwo, choćby nie wiem jak irytujące, było lepsze od towarzystwa tuzina nieznajomych. Jasna czupryna, jasna czupryna… gdzie on jest, do cholery?
Wtedy kobieta z kucykiem niespodziewanie się pojawiła, zarządziła ciszę, przedstawiła siebie i jeszcze swoich asystentów. Jakby kogokolwiek to obchodziło.
Najpierw powiedzieli nam, że musimy nauczyć się odpowiednio zawierać nowe znajomości. Mieli na ten temat prezentację. Na dużym ekranie pokazali nam, jak różni wyszczerzeni ludzie ściskają sobie ręce, kiwają głowami i machają rękoma. Potem zadali nam ćwiczenie – mieliśmy chodzić po sali i przedstawiać się różnym mutantom. Powtórzcie: „Nazywam się Gilbert. Miło mi cię poznać.” Nie miałem ochoty poznawać nikogo, ale kobieta w kucyku gapiła się na mnie natarczywie, więc zacząłem przepychać się między innymi, aż znalazłem Ernesta.
- Nazywam się Gilbert. Miło mi cię poznać.
Wyciągnąłem ku niemu dłoń, odwracając wzrok.
- Nazywam się Ernest! Miło mi cię poznać!
- Nie musisz krzyczeć – zauważyłem, gdy ścisnął moją rękę. – Dlaczego jesteś wiecznie podekscytowany?
- Wcale nie jestem wiecznie podekscytowany! I wcale nie krzyczę!
- Zamknij się wreszcie.
Cofnąłem dłoń. Świetnie. Jedno powitanie powinno wystarczyć. Większość mutantów jeszcze nawet na tyle się nie odważyło.
- Bardzo dobrze, ale musicie patrzeć sobie w twarz! – instruktorka zbliżyła się do nas, obrzucając współczującym wzrokiem. Nie znosiłem tego. Wszyscy zajmujący się nami ludzie albo patrzyli na nas ze strachem, albo obrzydzeniem, albo współczuciem. Chyba najlepiej byłoby, gdyby wcale się nie patrzyli.
- Spróbujcie jeszcze raz.
Idiotka. Po co?
Westchnąłem w duchu i chciałem odwrócić się i odejść, ale Ernest już wyciągał dłoń.
- Nazywam się Ernest! Miło mi cię poznać!
- Nazywam się Gilbert. Miło mi cię poznać– wymamrotałem zażenowany, bo ten idiota wgapiał mi się w oczy. Nigdy nie patrzyłem nikomu w oczy i postanowiłem tego nie zmieniać. Zamiast tego zawiesiłem  wzrok gdzieś na jego podbródku. Na szczęście kobieta się nie czepiała.
Potem puszczali nam film o mieście. Pokazywali wysokie, wysokie budynki, ludzi kłębiących się w sklepach i zamawianie dań w restauracjach. Straszne nudy. Oglądałem bez zainteresowania, starając się myśleć o czymś innym, instruktorka mierzyła nas wszystkich wzrokiem, sprawdzając, czy w ogóle słuchamy, a siedzący obok mnie Ernest podskakiwał na krześle, wybałuszając oczy. I tak do południa. Istna katorga.
Gdy wreszcie nas wypuścili, poczułem ogromną ulgę. Skoczyłem na stołówkę, wziąłem coś do jedzenia i poszedłem na drzewo. Leżałem tam w spokoju do wieczora, zupełnie sam. Świetne uczucie. Już zapomniałem, jakie to przyjemne.
Następnego ranka nie miałem najmniejszej ochoty wstawać. Czekały mnie kolejne zajęcia integrujące, a po wczorajszych zupełnie straciłem na nie ochotę. Nie, to nie tak. Przecież i tak wcześniej żadnej ochoty nie miałem.
Znowu ta sama sala, stanowczo za dużo osób i denerwująca instruktorka. Na początku z uśmiechem poprosiła, aby ktoś przypomniał, czego nauczyliśmy się na ostatnich zajęciach. Osobiście nie uważałem, abyśmy czegokolwiek się nauczyli. Inni pewnie sądzili podobnie, albo po prostu nie mieli ochoty mówić. Wszyscy, prócz Ernesta, oczywiście.
- Ja! Ja powiem!
Instruktorka nawet nie zdążyła skinąć głową, bo już zaczął nawijać. Mówił, jak to wiele cudownych rzeczy się nauczyliśmy, wytłumaczył, jak należy się przedstawiać i znów wyrecytował tę formułkę: „Jestem Ernest. Miło mi cię poznać”. Doszedłem do wniosku, że jeśli usłyszę ją jeszcze raz, szlag mnie trafi. Zatkałem więc uszy i nie słuchałem dalszego ciągu pasjonującej opowieści.
Idiota.
Potem znowu włączyli nam film. Chyba nie za bardzo chciało im się pracować, bo na tych zajęciach obejrzeliśmy w sumie trzy filmy. Na początku coś tam oglądałem, potem się wyłączyłem. Przyglądałem się poszarpanemu uchu Ernesta i wyobrażałem sobie, kto i jak go zranił. Potem gapiłem się na instruktorkę, myśląc, po cholerę wzięła tę robotę. A potem już wcale nie myślałem. Starałem się jedynie popychać czas do przodu, bylebym szybciej mógł stąd wyjść i mieć święty spokój.
Mówiłem już chyba, że to moja strategia na przetrwanie?
Ale wcale nie miałem spokoju. Ernest wgramolił się do mnie na drzewo i zaczął nawijać. Chyba podobało mu się to, że ma do kogo gębę otworzyć. Może należał do tych, którzy musieli mówić i jak nie mieli do kogo, gadali do siebie? Pewnie tak. W końcu był idiotą.
- I wiesz, Gilbert, pamiętasz, co pokazywali w tym filmie? Było świetne, prawda? Prawda?
- Nie wiem, o czym mówisz– mruknąłem, odwracając się tyłem.
- No wiesz, o tym, kiedy tamten… ojej, no! W tamtym filmie, który oglądaliśmy jako drugi, ale nie jako drugi w ogóle, tylko drugi dzisiaj, był ten budynek, no łapiesz, ten wysoki, ale nie ten najwyższy, tylko drugi najwyższy… I tam był ten facet, pamiętasz? I to, co on powiedział, było świetne, nie? Ale nie to pierwsze, tylko…
- Tak, tak, pamiętam. To było świetne– przerwałem mu szybko. Głowa już mnie rozbolała. – Przymknij się, co? Zawsze tyle mówisz?
- Nikt nigdy nie chce mnie słuchać– odpowiedział naburmuszonym tonem.
- No właśnie, ja też nie chcę.
- Ale…
- Jak już musisz tu siedzieć, to siedź, ale po cichu!
- Wiesz co, Gilbert? Obrażam się na ciebie. Żegnaj. Nie będę tu dłużej siedzieć. Sam się o to prosiłeś.
Zeskoczył z drzewa i odmaszerował.
Tak! Wygrałem!
Oczywiście następnego dnia znowu przyszedł. I gadał, a ja starałem się nie słuchać. Ale na to już nic nie da się poradzić.
- Kto przypomni, czego nauczyliśmy się na ostatnim spotkaniu?
- Ja, ja! Ja powiem!
- Cicho bądź. Mógłbyś czasem sobie odpuścić! – szepczę, ale nie słucha. Jak zwykle. Tylko podskakuje na tym krześle koło mnie. Są dwa rzędy, a mi udało się na nim wymusić, żebyśmy usiedli w tym drugim. Miałem być mniej widoczny, tak żeby nie zwracano na mnie uwagi. Jednak ciężko to osiągnąć, jeśli twój sąsiad wciąż podskakuje, tupie, wymachuje rękoma i krzyczy.
Przewracam oczyma. Skoro ja i Ernest mamy udawać, że, jak to nas uczą, „budujemy zdrowy związek międzyludzki”, musimy siedzieć obok siebie. A naprawdę mam ochotę przesiąść się gdzieś z dala od niego.
- Uczyliśmy się, jak udzielać informacji o sobie naszemu rozmówcy. Jednocześnie należy wykazywać zainteresowanie tym, co on ma do powiedzenia.
Tak, pamiętam to. Jakich, u diabła, mam udzielić o sobie informacji?! „Jestem Ernest i jestem mutantem. Ludzie stworzyli mój gatunek, żeby im służył w kopalniach, ale coś im nie wyszło. Mam więc geny ludzkie, kocie i nie wiadomo jakie jeszcze, i jestem strasznym problemem, bo jakieś prawo zabrania zakazywania nam się rozmnażać. A ty wolisz kawę czy herbatę?”
Beznadzieja.
Po zajęciach idę coś zjeść. Biorę jedzenie, wspinam się na drzewo i mam chwilę spokoju, bo Ernest zwykle je w stołówce. Potem on przychodzi, siada sobie obok mnie i zaczyna gadać. O wszystkim i o niczym. Na początku to irytowało, ale teraz mam już na niego sposób. Nauczyłem się wpuszczać jego słowa jednym, a wypuszczać drugim uchem. Sam zamykam oczy i nie myślę. Tylko potakuję co jakiś czas.
- Gilbert, to nie jest odpowiedź na moje pytanie!
- A o co pytasz? – ziewnąłem i otworzyłem jedno oko. Rzadko dopominał się bardziej rozwiniętej wypowiedzi.
- Czy uważasz, że za dużo mówię?
- Przytaknąłem, więc to jest odpowiedź.
- Naprawdę za dużo mówię?
- Tak.
Zamilkł na chwilę, ale zaraz jego ponura mina ustąpiła miejsca uśmiechowi.
- Ale to tylko dlatego, że jestem geniuszem, co nie?
- Aha.
- Za to ty mówisz za mało! Powiedz mi coś o sobie.
- Daj mi spokój.
- No, dalej! Wolisz kawę czy herbatę?
Miałem ochotę zacząć walić głową w pień. Albo kogoś z tego drzewa zrzucić.
- Herbatę.
- Co najbardziej lubisz robić?
- Nic.
- Jaka jest twoja ulubiona pora dnia?
- Obiadowa i nocna. Wtedy dajesz mi spokój.
- Smutno ci, że nie jem z tobą obiadu? – zmartwił się Ernest.
- Tego nie powiedziałem!
- Ale smutno ci? Mogę zacząć, chociaż na stołówce zawsze dzieją się ciekawe rzeczy…
- Nie, nie! Lubię jeść sam!
- Hm… co zrobisz, kiedy nasz tajny plan zostanie zrealizowany?
- Będę… chyba będę robił, to, co zwykle– zawahałem się. Nie miałem pojęcia, co miałbym wtedy robić. Nie wyobrażałem sobie, że plan wypali i nie zakładałem, że cokolwiek się zmieni. Po co miałoby? Moje życie i tak było pozbawione sensu.
- Na co miałbyś teraz największą ochotę?
- Em… może ja się położę, a ty mi opowiesz, co się dzisiaj działo na stołówce… - zaproponowałem. Lepsze to, niż odpowiadanie na pytania.
- Już ci to opowiadałem!
- To zrób to jeszcze raz, było bardzo ciekawe.
- Serio? Naprawdę chcesz, żebym ci coś opowiedział? – oczy znów mu się zaświeciły. Zabawne, jak łatwo dał się nabrać, ten geniusz.
- Tak, serio. Mów, mów.
Drugi raz nie trzeba było mu tego powtarzać.
Znów zapadłem w przyjemne odrętwienie, podczas gdy Ernest mówił coś i mówił…
- A ty, Ernest… czemu jesteś z wysokiego zagrożenia? Nie toczy ci się piana z ust, nie wydajesz się tak porąbany, jak oni… - „aż tak” porąbany, rzecz jasna. W końcu niewiele mu brakowało.
- Geniuszy często bierze się za wariatów. Ale ty nie myślisz, że jestem wariatem, prawda? Prawda?
„Oczywiście, że jesteś wariatem”
- Oczywiście, że jesteś wariatem.
Usłyszałem śmiech.
- Ty zawsze mówisz to, co myślisz, prawda? To trochę głupie.
- Sam jesteś głupi.
Znowu się roześmiał i zaczął dalej nawijać o stołówce. Nie było to nawet takie złe, jakby się zastanowić.
Jakby się zastanowić… do Ernesta dało się przywyknąć. 

Dorodoroke

środa, 16 lutego 2011

Post-zapychacz

Hej!
Walentynki się skończyły, tak jak i nasze walentynkowe posty, które, jak na razie, skomentowała tylko nasza wspaniała spongebob00 (alias: imarabel) i to nie wszystkie! Oj, nie staracie się, nasi (nie)wierni czytelnicy!
Jak jest napisane w tytule, post ten jest takim zapychaczem. Ustaliłyśmy sobie z Karolą, że gdy dobijemy do 50 postów na naszym blogu, pozwolimy sobie na wydanie tych "kilku" złotych i zakupieniu DVD Ouran High School Host Club. Więc czym więcej postów, tym lepiej, nie?
(tak naprawdę od pewnego czasu szukałyśmy już jakiegoś pretekstu, aby sobie to DVD kupić. Niestety wszystkie rocznice, które kojarzyłyśmy, były jakoś bardzo oddalone w czasie... dzięki naszej hbub29 i jej setnemu postowi oto jest wspaniała okazja! dzięki, hbub29!)
Poza tym chciałabym przypomnieć o naszym konkursie na tytuł do opowiadania! Zostało wam trochę więcej niż tydzień na zaprezentowanie nam swoich pomysłów! Jak na razie dostałyśmy tylko 2 propozycje - trochę mało, żeby z nich wybierać, prawda? Przypominamy, że nagroda czeka!
Co do Opowiadania - już wkrótce możecie spodziewać się kolejnego rozdziału (może to wam podsunie jakieś pomysły na tytuł...). Na rysunki pewnie trzeba będzie poczekać troszkę dłużej - gotowy tekst później o nie uzupełnimy, oki?
Jak Karola obiecała w ostatnim walentynkowym poście, pojawią się też jakieś króciutkie opowiadania związane z Bleachem i Ouranem, ale to jeszcze za trochę - dopiero wysilamy swoje mózgownice, żeby ułożyć jakieś fajne "fabułki"...
Dorodoroke

poniedziałek, 14 lutego 2011

Walentynki cz.3

No, tak, tak- zapewne macie już dość wszelkich walentynkowych postów. Ale ten będzie ciekawy (mam nadzieję ;P). Dorodoroke się bardzo napracowała (ukłony, ukłony), więc tak sobie pomyślałam, ze znów niesłusznie zostanę uznana za leniwą i w ogóle, a przecież robię tyle rzeczy podpadających pod kategorię "Wypoczynek" (niestety granica pomiędzy "Pracowitym i aktywnym wypoczynkiem" a "Pracą" zaczyna się zacierać).
Och, szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego walentynki zostały uznane za święto- przecież to tylko okazja do zarobku na okropnych serduszkach, istniejących wszędzie i wpychających się w każdą, nawet tą najbardziej niewinną reklamę. Nie, żebym krytykowała same serduszka- toż przecież bardzo ważny organ- ale czasami od wszechobecnego różu ma się ochotę... no nie wiem- może tak na przekór zostać emo?
Tyle słów samego wstępu wystarczy? (Hm.. nie jestem Dorodoroke nie potrafię tyle pisać, kiedy muszę).





To coś powyżej- to jest specjalnie dla przygnębienia was różem! ;D (nie, nie jestem sadystką). To opening z bardzo fajnego, choć momentami dziwnego anime Ouran High School Host Club. Polecam każdemu, szczególnie na walentynki, jest bardzo śmieszne, zwalające z krzesła, a do samego openingu też da się przyzwyczaić- muzyka jest dość sympatyczna. Ourana zalicza się do tzw. komedii romantycznych, które trzymają poziom, aczkolwiek w ostatnich odcinkach cała akcja się trochę psuje. To anime bardzo mnie śmieszyło, myślę, że każdy, kto potrzebuje odprężenia od pracy znajdzie w nim coś dla siebie.

(Tak, tak, przepraszam, że to nie opowiadanie, ale obiecuję, ze takowe pojawi się w niedługim czasie- prace w toku- jedno będzie o Bleachu, a drugie o Ouranie).





A oto, specjalnie dla chat noir ;*, pierwszy ending Bleacha (sorry, hbub, ale ta obsesja ogarnęła tez mnie). Jest on, według mnie, pasujący klimatem do walentynek, bardzo ładny i wzruszający. Bleach jest wprawdzie mało romantycznym anime (ekhem, ekhem, włączyło się moje sumienie- to w ogóle nie jest romantyczne). Wszak mam wielką nadzieję, że Rukia Kuchiki (ta z czarnymi włosami, na samym początku) będzie z głównym bohaterem :). Ostrzegam jednak, ze anime to, kiedy pominie się pierwsze odcinki (kiepskie dość), staje się bardzo wciągające (żywym przykładem na to jest chat noir- TY na pewno potrafisz przed tym ostrzec, co nie? ;D).



A teraz przechodzimy do mojej ulubionej części- moich prac, wykonanych najpierw na papierze, a potem obrobionych w kochanym edytorze graficznym :).
Oto walentynkowe muffinki ^___^.  I walentynkowe picie. I marna podobizna mnie, która chce to wszystko zjeść :)
A oto mangowa, walentynkowa dziewczyna, która jest, według mnie, jednym z moich najładniejszych rysunków. Żeby ilość różu i czerwieni Was nie przytłaczała, dałam jej czarną koszulkę :) A na te czerwone paznokcie namówiła mnie siostra (więc wszelkie uwagi zwalajcie na nią, dobrze? ;P). Starałam się zamieścić serduszka we wszystkich możliwych miejscach ^__^.

A oto Yuki Sohma, bohater mangi "Fruit Basket". Nie żebym go specjalnie lubiła, jest dość dziwny i wygląda jak dziewczyna, przynajmniej na niektórych ujęciach. Jest za to bardzo popularny w szkole, właściwie nie wiadomo dlaczego, mieszka ze swoim kuzynem i nie lubi kotów (a w zasadzie jednego). Poza tym wydaje się być dość sympatyczny.

No więc, to już ostatni walentynkowy post. Koloru rybek nie udało zmienić się na różowy (bu...). Mam nadzieję, ze lubicie nasze walentynkowe posty xD

Karola *uff... już koniec...*

Walentynki! cz.2

Walentynki!
Szczęścia w miłości i mnóstwa radości!
W tym poście, w dziwny może sposób realizując podpunkt w naszej ankiecie "życie", chcemy napisać trochę o zwyczajach walentynkowych w 4 państwach świata - Chinach, Japonii, Anglii i USA... to wcale nie jest nudny temat! Oczywiście nacisk postawiłyśmy na Japonię, jak na fanki mangi i anime przystało. O zwyczajach bardzo pobieżnie, ale za to ciekawie (^^):


Walentynki w Chinach:
Są obchodzone siódmego dnia siódmego miesiąca w chińskim kalendarzu – to się chyba nie pokrywa z naszym 14 lutego! Zakochani udają się do świątyni swatki (eee…) żeby modlić się o szczęście w związku. Jeśli jesteś singlem, też wypadałoby to zrobić – może ci to przynieść więcej szczęścia w poszukiwaniach…

Walentynki w Stanach:
Tam chyba jest to święto najbardziej popularne. W sklepach kupić można całe książki poświęcone Walentynkom – poradniki i instrukcje gier związanych z tym dniem. W szkołach wprowadzono też specjalne walentynkowe lekcje!

Walentynki w Anglii:
"Fruits Basket" bawi i uczy japońskiej kultury ^^
Na wyspach istniał zwyczaj, że dzieci przebierały się za dorosłych i chodziły po domach, śpiewając piosenki o miłości. Tutaj zakochani najczęściej podarowują sobie kartonowe serca z wizerunkami Romea i Julii.

Walentynki w Japonii:
Oczywiście, że tym się zainteresowałyśmy najbardziej! W Walentynki, 14 lutego, Japonki podarowują czekoladki swoim obiektom zainteresowania. Chłopcy żadnych prezentów nie dają, ale zapewne żyją w ciągłym strachu, bo głupio jest nie dostać ani jednej czekoladki. Na szczęście panuje obyczaj, że kobiety kupują je również dla tych, do których nie żywią romantycznych uczuć – na przykład dla swoich szefów, współpracowników… Takie prezenty nazywamy giri – choco, przy czym „giri” oznacza obowiązek/zobowiązanie.
Wycieczka to chyba dość ekstrawagancki prezent na Biały Dzień...
Honmei-choco to droższa czekoladka niż giri-choco i czasami nawet zrobiona własnoręcznie – to ona w udziale przypada chłopcu, który nam się podoba.
Jeszcze jeden rodzaj czekoladek walentynkowych to tomo-choco („tomo”= przyjaciel). Japonki coraz częściej dają je swoim przyjaciółkom.
Wredne byłoby, gdyby tylko płeć żeńska wydawała pieniądze, prawda? W kulturze Japońskiej istnieje więc tak zwany „Biały Dzień”. 14 marca, czyli równo miesiąc po Walentynkach, chłopcy dają dziewczynom swoje prezenty „zwrotne”.






Następny - i ostatni! *chlip chlip* - walentynkowy post już wkrótce, a w nim piękne rysunki Karoli i coś dla fanów Bleacha i Ourana.

niedziela, 13 lutego 2011

Walentynki!

Dzisiaj mamy Walentynki!
Wesołych Walentynek! (tak się mówi?)
Dużo miłości i radości!!!
A oto nasz pierwszy walentynkowy post! Bo w końcu zdecydowałyśmy się na TRZY!
Większość z was w naszej ankiecie zagłosowała na "nie wiem" (z ukrytą chęcią zaproponowania motywu matrixa - ludzie, co w nim romantycznego), "życie", "jedzenie" i "wszystko". Więc w tym poście zrealizujemy to "jedzenie" i... hmm... "nie wiem", okej ^^?


 
(polski) Kocham Cię.
(francuski) Je t’aime.
(hiszpański) Te quiero.
(włoski) Ti amo.
(niemiecki) Ich liebe dich.
(czeski) Miluji te.
(japoński) あいしてます Aishitemasu. 
(są też różne inne sposoby na powiedzenie tego!)
(chiński)  Wo ai ni. 
(uwaga – zdaje się, że jest jeszcze jakaś odmiana chińskiego, w której jest inaczej!)
(esperanto) Mi amas vin.
(grecki) S'agapo.
(hawajski) Aloha wau ia oi.
(hebrajski) Ani ohev otah.
(łacina) Te amo.



Przepis na Walentynkowe ciasteczka
W Polsce raczej rzadko spotykamy się z nimi w sklepach czy piekarniach, ale wszyscy wiemy, że np. w Stanach są absolutnym hitem. Ci, którzy mają troszkę więcej czasu lub ochoty próbują zrobić je samemu. To jeden z przepisów na takie właśnie, najprostsze, ciasteczka. Znalazłyśmy go w angielskim oryginale i jak mogłyśmy, starałyśmy się wszelkie cale i Farenheity zmienić na nasze polskie odpowiedniki. UWAGA: Jeszcze żadna z nas przepisu nie wypróbowała, więc nie gwarantujemy absolutnego sukcesu! UWAGA nr. 2: Niech wam się nie marzy, że ciasteczka wyjdą tak ślicznie, jak na zdjęciach!
Będą nam potrzebne:
  •          1 i pół szklanki masła
  •          2 szklanki cukru (zwykłego, nie brązowego)
  •          4 jajka
  •          1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
  •          5 szklanek mąki
  •          2 łyżeczki proszku do pieczenia
  •          1 łyżeczka soli
  •          Lukier – może być robiony samodzielnie albo kupny, zwykły biały lub walentynkowo czerwony… - i ewentualnie posypki, bo wszyscy lubią się nimi bawić
Co dalej?
  1.       W dużej misce mieszamy dokładnie masło i cukier. Wbijamy jajka i dodajemy ekstrakt z wanilii. Potem „mieszamy” jeszcze raz  - tym razem po wsypaniu mąki, proszku do pieczenia i soli. Przykrywamy ciasto ściereczką i odstawiamy na bok, przynajmniej na godzinę.
  2.        Po „przynajmniej godzinie” wracamy do kuchni i podgrzewamy piekarnik do 200 stopni. Musimy rozwałkować ciasto, tak, żeby miało ok. 1 centymetra. Albo po prostu tak na oko, niech nie będzie za cienkie ani przesadnie grube J Wycinamy z ciasta ciasteczka w kształcie serduszek (jeśli nie mamy foremki, możemy ew. nożem… ale równe to one nie wyjdą!). Układamy je na blasze i dekorujemy lukrem. Możemy wymalować wzorki, zygzaki… co zdolniejsi narysować lub napisać coś konkretnego.
  3.        Teraz wsadzamy nasze serducha do piekarnika i pieczemy od 6 do 8 minut, wciąż zerkając, czy się nie spaliły (uwierzcie mi – takie na pewno nie będą smaczne! Więc lepiej nie zagapcie się, zaczytując w naszych błyskotliwych postach, podczas gdy siedzą w piecu!)
  4.        Gotowe! Jupi! Wyszły lub nie, to już koniec. Czas na najprzyjemniejszą część całego tego przedsięwzięcia – ciasteczka możemy podarować ukochanym osobom!

Taa… ale przedtem trzeba przecież sprawdzić, czy są smaczne! ^^

Czekajcie z niecierpliwością na kolejne walentynkowe posty!


Aha, jeszcze jedno - zauważyłyście, jakie walentynkowe nam się rybki zrobiły?

sobota, 12 lutego 2011

Rysunki do opowiadania!

Hej!
Piszę tego posta z kilku powodów:
1) Pewnie jeszcze nie wiecie, więc informuję: wstawiłyśmy obrazki do obu rozdziałów opowiadania, wciąż pozostającego bez tytułu. Nie chce mi się wstawiać linka, zakładam, że sami znajdziecie - poza tym, oba były dodane niedawno. Rysunki są autorstwa Karoli.
2) Jutro ankieta na temat walentynkowego posta zostanie zamknięta, więc jeśli macie swoje zdanie w tej sprawie, radzę się pospieszyć z głosowaniem!
3) Jak na razie, dostałyśmy tylko jedną propozycję tytułu dla opowiadania! To trochę za mało, żeby wybierać, prawda? Liczymy na więcej! Pamiętajcie o nagrodzie!
4) Nasza przyjaciółka, hbub29, właśnie napisała swojego setnego posta na blogu! (linka możecie znaleźć w podstronie: Przyjaciele) Gratulacje! Ten post będzie naszym 33. (dopiero!) i to jest kolejny powód - mam jakąś dziwną ambicję, aby ją dogonić. Taaa... jeszcze 67 postów przed nami! (dobrze policzyłam??? chwila... tak, to razem sto! ^^)

No, to tyle. Czy pisanie posta w całości składającego się z powodów jego napisania, ma jakikolwiek sens?
Jasne, że nie. Ale co tam!

Dorodoroke

niedziela, 6 lutego 2011

Konkurs na najlepszy tytuł naszego opowiadania

Tu znowu Dorodoroke!
Po krótkiej konferencji z Karolą uzgodniłyśmy wreszcie co i jak będzie z tym konkursem.
Więc oto zasady konkursu na najlepszy tytuł dla naszego opowiadania:
1. Konkurs rozpoczyna się dzisiaj, 6 lutego w niedzielę, a kończy 26 lutego w sobotę (do północy), czyli za prawie trzy tygodnie.
2. Propozycje tytułów do naszego opowiadania zgłaszamy w komentarzach, najlepiej do tego właśnie posta - regularnie będziemy sprawdzać, czy komuś coś do głowy nie przyszło i czegoś nie dodał.
3. Każdy może zgłosić tyle propozycji, ile mu się żywnie podoba, w tylu komentarzach, w ilu mu będzie wygodnie.
4. Każda propozycja jest dobra, więc proszę się nie krępować!
5. Osoba, której tytuł najbardziej przypadnie nam do gustu, zostaje zwyciężczynią konkursu. Wyniki  zostaną ogłoszone dzień po zakończeniu konkursu, czyli w niedzielę.
6. Zwycięzca otrzyma wspaniałą nagrodę - specjalnie dla niego napiszemy krótkie opowiadanie z rysunkiem, w którym to spotka się z wybraną przez siebie fikcyjną postacią. Może to być ktoś z anime, filmu, książki, czy też z naszego opowiadania - obyśmy tylko tę osobę znały :)! Przygotujcie więc sobie kilka propozycji na wszelki wypadek, oki?
7. Nagroda zamieszczona zostanie na naszym blogu tydzień do dwóch tygodni po zakończeniu konkursu.

Tak więc - zaczynamy! Powodzenia!

Dorodoroke

Mangi, niespodzianka i co mi tam jeszcze przyjdzie do głowy

Hej, tu Dorodoroke!
Byłyśmy wczoraj w sklepie z mangami i komiksami, o nazwie, która brzmiała chyba... komiksowo? Głowy nie dam. Fajnie, co?
Wydałam FORTUNĘ, ale jestem z tego zadowolona (chociaż zdążyłam już przeczytać wszystko, co kupiłam... ech... trudno, zacznę czytać drugi raz!). I kupiłam sobie, uwaga, uwaga, przypinkę z dango! możecie w to uwierzyć?! (jak ktoś nie pamięta, o jakie dango może mi chodzić, niech lepiej trzyma buzię na kłódkę i zajrzy do tego posta)
To tyle na temat mang. Uff. Przejdźmy do kolejnej kwestii:
Mamy dla was niespodziankę, haha! Karola będzie zła, że wam mówię, ale przecież i tak miałyśmy wam powiedzieć... otóż zgodziła się ona (nawet dość łatwo! myślałam, że będę musiała ją błagać i szantażować! w końcu i tak ją szantażowałam, tak dla zabawy...) ilustrować nasze opowiadanie! Rysunki wpleciemy gdzieś do tekstu, ale jeszcze ich nie zeskanowałam, więc...
Powiedzmy, że te obrazki to takie podziękowanie za to, że tyle osób skomentowało opowiadanie!
I jeszcze jedna, ostatnia sprawa na dziś, też związana z opowiadaniem: przeczytaliście już dwa jego kawałki, czemu więc nie rozpocząć naszego konkursu na najlepszy tytuł? Piszcie, cokolwiek wam przyjdzie do głowy, nie ważne, jak bardzo byłoby to głupie - przynajmniej się pośmiejemy! Myślicie, że powinnyśmy pomyśleć o jakichś nagrodach? Jeśli to was zmobilizuje, to czemu nie? Zaraz napiszę do Karoli, że musimy zrobić sobie naradę...


Dorodoroke